Sheena nie chce mi czegoś powiedzieć-i to generalnie było jedyną moją wiadomą informacją. Wszystko inne było nieznane, niewiadome. Postanowiłam się przespać. Moja drzemka przeciągnęła się do rana. Ubrałam się, zjadłam śniadanie i wyszłam. No i od razu zaskoczył mnie pierwszy problem. Gdzie ulokować Santiano? Stwierdziłam, że pomartwię się tym później, teraz i tak jest mi potrzebny. Musiałam sobie sporządzić mapę okolicy. Wczoraj wieczorem narysowałam wstępny szkic polany, czas udać się w drogę i narysować całą. Z cichym jęknięciem weszłam na grzbiet konika, rana na udzie wciąż czasami dawała o sobie znać. Ruszyłam stępa kierując się na południe. Rysując poszczególne kreski stopniowo, powoli powstawała wstępna mapa tych okolic. Nagle, bardziej wyczułam niż usłyszałam, że konik cicho zarżał. Oderwałam wzrok od kartki, nasunęłam kaptur na głowę, poprawiłam łuk. Zeskoczyłam z siodła i chwilę później moje zdziwienie nie miało granic. Zobaczyłam obóz, dosłyszałam szczęk kowalskich młotów, zapach dymu. Potem zobaczyłam jednego z członków owego zgromadzenia... wargal. To światło przeniosło ich tutaj wraz z nami. Pobiegłam w kierunku czekającego wierzchowca. Pognałam konika szaleńczym galopem przez gęstwinę. Po paru minutach byłam już na polanie. Jak na ironię losu spotkałam Sheenę. Posłałam w zapomnienie nieporozumienie z wczoraj. Osobiste niesnaski wobec zagrożenia przeszły na drugi plan. Zeskoczyłam z biegnącego Santiano, wylądowałam kucając.
-Sheena...-wydyszałam-Posłuchaj mnie. To nie koniec wojny. To światło przeniosło ich tutaj wraz z nami. Gotują się do bitwy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz